Znalazłam się w niewłaściwym miejscu, o nie właściwym czasie. Widok Zayna i Dziewczyny, którą całował, to..tego... nie da się określić słowami. Czułam jak obolałe serce promieniuje łzami w moje oczy. Nie wiedząc co zrobić, patrzyłam się na chłopaka, raniącego moje serce co raz bardziej, dla którego czuję, że już nie ma ratunku. Mulat przerywając pocałunek, splótł ich dłonie i ruszyli w moim kierunku....
Stałam jak mur, brak jakichkolwiek ruchów i wewnętrzna walka, którą toczyłam ja sama z sobą. Walczyłam by nie pęknąć, by nie uronić ani jednej łzy, by nie dać się złamać i pokazać swoje słabości. Chłopak będąc kilka metrów przede mną, puścił jej rękę, a ta poszła w stronę wyjścia. Wykonując kolejne kroki przybliżał się do mnie, a na jego twarzy panował zupełny spokój. Stając przede mną jego usta się uchyliły, chcąc coś powiedzieć.
- To co wydarzyło się wczoraj, zapomnij, to nic nie znaczyło mała- powiedział z uśmiechem. - cześć- rzucając na odchodne, zniknął za wyjściowymi drzwiami.
Jak już mówiłam stałam jak mur, ale każdy mur kiedyś pęka, krusząc się na miliony, a nawet miliardy kawałków. Moje serce, moja dusza, moje ciało... ja pękłam. Z oczu poleciały gorzkie łzy, więzione już od dłuższego czasu. Niebo runęło mi pod nogi, uszkadzając przy tym cały mój świat. Wchodząc do szpitalnej łazienki, podeszłam do lustra i wycierając łzy,
przyglądałam się swojemu odbiciu. Zamknęłam się w jednej z kabin i siadając na opuszczonej desce klozetowej, płakałam.
"Ludzie są bezbronni wobec losu, są ofiarami czasu. I własnych uczuć..."
Opanowując słone stróżki, wyszłam z kabiny i podchodząc do zlewu, odkręciłam wodę, przemywając nią swoją twarz. Z czerwonymi i szklanymi oczami oraz czerwonymi policzkami, wyszłam z łazienki. Zaglądając do pokoju Katli, posiedziałam z nią trochę, przeczytałam jakąś bajkę i uśpiwszy małą, wróciłam do domu. Mijając wszystkie pomieszczenia, weszłam do kuchni, wyjmując tabletki nasenne. Chwytając w rękę butelkę z napojem, pokierowałam się do swojego pokoju. Obraz stawał się nie wyraźny, za sprawą łez, które coraz liczniej gromadziły się w oczach. Zamknęłam drzwi na klucz i zaczęłam zdejmować ubrania. Najpierw spodnie, później skarpetki, bluzę i bokserkę. W zamian na ciało wsunęłam rozciągniętą, za dużą, szarą koszulkę. Włosy związałam w koka i siadając na łóżku, wysypałam białe proszki na rękę i popijając wodą, połknęłam kilka z nich. Układając się wygodnie w miękkiej satynowej pościeli, obraz zanikał, a ciało odpływało w stan spoczynku.
Głośne pukanie do drzwi, a wręcz walenie, przerwało mój błogi stan, w którym nie czuję bólu, a serce mniej krwawi.
- Już otwieram- powiedziałam bez uczucia, wstając z łóżka.
- Boże dziewczyno, ty żyjesz?
- A nie widzisz, coś się stało? - oschły ton w moim głosie był wyczuwalny.
- Wczoraj o 18:00 jak wróciłem z pracy pukałem do ciebie, ale nie otwierałaś, pomyślałem, że śpisz. Dzisiaj mam wolne i jest już 16:00, a ty nawet nie zeszłaś, wystraszyłem się- tłumaczył, ale jego słowa tylko obijały się o moje uszy.
- Żyję, przepraszam, ale muszę się ubrać i jechać do szpitala- chciałam zamknąć drzwi, ale je przytrzymał.
- Porozmawiaj ze mną, widzę, że coś się stało?
- Nic się nie stało.
- Meg...
- Dobrze porozmawiam jak wrócę, a teraz mnie zostaw, proszę- zamknęłam szybko drzwi, czując jak moje oczy się szklą.
Ubrałam się w czarne leginsy i kremową luźną koszulkę. Włosy rozpuściłam i zrobiłam delikatny makijaż, chcąc zakryć popuchnięte oczy. Sięgając pierwszy lepszy sweterek z szafy, zbiegłam na dół.
- Zjedz chociaż śniadanie- w drzwiach stanął Nick.
- Nie chcę, nie jestem głodna.
- Chociaż wypij coś- czując, że zaraz wybuchnę złością, zjadłam kanapkę dla świętego spokoju. Zakładając buty, wybiegłam z domu, pędząc do szpitala. Szarpiąc mocno za rączkę drzwi, weszłam do szpitala, szybkim krokiem wchodząc na oddział. Weszłam do sali Katli, widząc w niej dwóch lekarzy.
- Czy coś się stało? - głos lekko zadrżał.
- Katalej jest słaba, jest coraz gorzej, musimy zabrać ją na sale operacyjną- jeden z nich odpowiedział mi.
- To jest konieczne?
- Tak, możesz ją zabrać na badania i towarzyszyć jej przy nich? Katli jest do ciebie bardzo przywiązana...
- Tak oczywiście.
Lekarze wyszli, a ja podchodząc do dziewczynki, przywitałam się z nią.
- Pójdziemy na badania, dobrze?
- Tak.
Wzięłam delikatnie kruchą i chudą dziewczynkę na ręce, podałam jej misia i wyszłam na korytarz. Zmierzałam w kierunku sali do badań, kiedy na drodze stanął nam Zayn. Oczy ponownie zaczęły robić się szklane, ale panowałam nad emocjami. Podszedł do nas, dotykając Katlin.....
Stałam jak mur, brak jakichkolwiek ruchów i wewnętrzna walka, którą toczyłam ja sama z sobą. Walczyłam by nie pęknąć, by nie uronić ani jednej łzy, by nie dać się złamać i pokazać swoje słabości. Chłopak będąc kilka metrów przede mną, puścił jej rękę, a ta poszła w stronę wyjścia. Wykonując kolejne kroki przybliżał się do mnie, a na jego twarzy panował zupełny spokój. Stając przede mną jego usta się uchyliły, chcąc coś powiedzieć.
- To co wydarzyło się wczoraj, zapomnij, to nic nie znaczyło mała- powiedział z uśmiechem. - cześć- rzucając na odchodne, zniknął za wyjściowymi drzwiami.
Jak już mówiłam stałam jak mur, ale każdy mur kiedyś pęka, krusząc się na miliony, a nawet miliardy kawałków. Moje serce, moja dusza, moje ciało... ja pękłam. Z oczu poleciały gorzkie łzy, więzione już od dłuższego czasu. Niebo runęło mi pod nogi, uszkadzając przy tym cały mój świat. Wchodząc do szpitalnej łazienki, podeszłam do lustra i wycierając łzy,
przyglądałam się swojemu odbiciu. Zamknęłam się w jednej z kabin i siadając na opuszczonej desce klozetowej, płakałam.
"Ludzie są bezbronni wobec losu, są ofiarami czasu. I własnych uczuć..."
Opanowując słone stróżki, wyszłam z kabiny i podchodząc do zlewu, odkręciłam wodę, przemywając nią swoją twarz. Z czerwonymi i szklanymi oczami oraz czerwonymi policzkami, wyszłam z łazienki. Zaglądając do pokoju Katli, posiedziałam z nią trochę, przeczytałam jakąś bajkę i uśpiwszy małą, wróciłam do domu. Mijając wszystkie pomieszczenia, weszłam do kuchni, wyjmując tabletki nasenne. Chwytając w rękę butelkę z napojem, pokierowałam się do swojego pokoju. Obraz stawał się nie wyraźny, za sprawą łez, które coraz liczniej gromadziły się w oczach. Zamknęłam drzwi na klucz i zaczęłam zdejmować ubrania. Najpierw spodnie, później skarpetki, bluzę i bokserkę. W zamian na ciało wsunęłam rozciągniętą, za dużą, szarą koszulkę. Włosy związałam w koka i siadając na łóżku, wysypałam białe proszki na rękę i popijając wodą, połknęłam kilka z nich. Układając się wygodnie w miękkiej satynowej pościeli, obraz zanikał, a ciało odpływało w stan spoczynku.
Głośne pukanie do drzwi, a wręcz walenie, przerwało mój błogi stan, w którym nie czuję bólu, a serce mniej krwawi.
- Już otwieram- powiedziałam bez uczucia, wstając z łóżka.
- Boże dziewczyno, ty żyjesz?
- A nie widzisz, coś się stało? - oschły ton w moim głosie był wyczuwalny.
- Wczoraj o 18:00 jak wróciłem z pracy pukałem do ciebie, ale nie otwierałaś, pomyślałem, że śpisz. Dzisiaj mam wolne i jest już 16:00, a ty nawet nie zeszłaś, wystraszyłem się- tłumaczył, ale jego słowa tylko obijały się o moje uszy.
- Żyję, przepraszam, ale muszę się ubrać i jechać do szpitala- chciałam zamknąć drzwi, ale je przytrzymał.
- Porozmawiaj ze mną, widzę, że coś się stało?
- Nic się nie stało.
- Meg...
- Dobrze porozmawiam jak wrócę, a teraz mnie zostaw, proszę- zamknęłam szybko drzwi, czując jak moje oczy się szklą.
Ubrałam się w czarne leginsy i kremową luźną koszulkę. Włosy rozpuściłam i zrobiłam delikatny makijaż, chcąc zakryć popuchnięte oczy. Sięgając pierwszy lepszy sweterek z szafy, zbiegłam na dół.
- Zjedz chociaż śniadanie- w drzwiach stanął Nick.
- Nie chcę, nie jestem głodna.
- Chociaż wypij coś- czując, że zaraz wybuchnę złością, zjadłam kanapkę dla świętego spokoju. Zakładając buty, wybiegłam z domu, pędząc do szpitala. Szarpiąc mocno za rączkę drzwi, weszłam do szpitala, szybkim krokiem wchodząc na oddział. Weszłam do sali Katli, widząc w niej dwóch lekarzy.
- Czy coś się stało? - głos lekko zadrżał.
- Katalej jest słaba, jest coraz gorzej, musimy zabrać ją na sale operacyjną- jeden z nich odpowiedział mi.
- To jest konieczne?
- Tak, możesz ją zabrać na badania i towarzyszyć jej przy nich? Katli jest do ciebie bardzo przywiązana...
- Tak oczywiście.
Lekarze wyszli, a ja podchodząc do dziewczynki, przywitałam się z nią.
- Pójdziemy na badania, dobrze?
- Tak.
Wzięłam delikatnie kruchą i chudą dziewczynkę na ręce, podałam jej misia i wyszłam na korytarz. Zmierzałam w kierunku sali do badań, kiedy na drodze stanął nam Zayn. Oczy ponownie zaczęły robić się szklane, ale panowałam nad emocjami. Podszedł do nas, dotykając Katlin.....


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz