piątek, 17 stycznia 2014

Louis cz.32 "Lecę do nieba, coś zabiera mnie od miłości... zabiera od Louisa"

"Lecę do nieba, coś zabiera mnie od miłości... zabiera od Louisa"


Udałam się w jego ślady, pozwalając, by Morfeusz oprowadził mnie po swojej krainie.

***
 
- Nie proszę ! Nie !
Krzyczałam przerażona, widząc Louisa na przodzie Katamarany. Obiecał. Obiecał, że mnie nie zostawi tej nocy. Czułam nienawiść do jego osoby, przepełnioną bólem. Zawiódł... Tak cholernie go kocham i boje się go stracić, że aż go nienawidzę. Podobno, tak naprawdę nienawidzi się tylko te osoby, które coś znaczą. Coś znaczą ? Louis znaczy wszystko. Całe życie.
- Louis wróć, proszę obiecałeś!
Krzyczałam na chłopaka, który zdawał się nie słyszeć moich słów i uparcie wiązał liny. Czemu on taki jest ? Zawzięty. Próbowałam do niego podejść, ale nogi wrosły w pokład. Stały się ciężkie, wypełnione ołowiem. Usta tłumiły szloch, a oczy mocno zamknięte nie chciały widzieć, jak chłopak kolejny raz wpada do wody. Nie ujdzie mu to na sucho...
- Louis nie zostawiaj mnie, obiecałeś... zaufałam ci...
Słowa poprzedzały jęki bólu, jaki rozdzierał mnie wewnątrz. Moja podświadomość, uciekła zostawiając swoje buty i skryła się pod kocem za skórzaną kanapą, nie chcąc na nas patrzeć. Tak bardzo boli.
- Louis!!!
Wydarłam się, kiedy chłopak upadł na drewnianą ziemię, a obok niego pojawiła się plamka krwi. Skąd ona ? Rosła, powiększała się. Zacisnęłam pięści. Zacisnęłam oczy. Zacisnęłam serce. Przez usta przemawiał głośny szloch i nie składane słowa. Upadłam na kolana, lecąc w dół. Co raz głębiej i głębiej. W czarną dziurę. W czarną przepaść. Przepaść bez końca, nieskończenie długą i głęboką.
- Maleńka...
Szept... Szept, jak śpiew. Cichy, przyjemny dla uszu. Uspakajający, niosący ukojenie.
- Maleńka...
Głos Anioła. Maleńka... tylko Louis, tak do mnie mówi. Tylko on może. Kocham go. Uśmiecham się, będąc w innym świecie. Gdzie jestem ? Gdzieś pomiędzy spokojem, a rzeczywistością. Wyłączyłam się na chwilę.
- Maleńka otwórz oczy...
Co..? Nie chcę ich otwierać. Jest tutaj cicho, ciepło i przyjemnie. Nie chcę. Podoba mi się tu.
- Aniele proszę...
Aniele ? Nie jestem Aniołem. Może, takim z małymi różkami... Lubię to słowo, Aniele... Jest magiczne. Nie słyszę nic. Wracam. Unoszę się w górę i w górę. Co raz wyżej, aż do nieba. Nie to za wysoko, trochę niżej. Pod niebo. Otwieram oczy i widzę. Widzę świat i Louisa. Klęczy, cały zakrwawiony. Skąd ?
- Louis !!!
Znowu mnie coś ciągnie, zabiera od chłopaka. Zabiera od miłości. Nie chcę. Walczę. Przegrywam. Nie chcę.
- Obudź się! Maleńka proszę !
Otwieram powieki, jest gorąco. Jestem mokra. Widzę Louisa, całego, zdrowego, seksownego. Żyje. Wykonuję szybki ruch, siadając z płaczem i wtulając się w jego ramię.
- Cśśś... to był tylko sen. Nie zostawię cię nigdy. Obiecałem.
Sen ? Jestem w salonie, w łóżku, w jego ramionach, bezpieczna.
- Kocham cię Louieh...
- Cśś.. nie płacz, ja ciebie też.
Kilka głębszych oddechów pozwoliło mi wrócić do normalnego stanu. To nie był sen, właściwe określenie to koszmar.
- Która godzina ? - zapytałam.
- 6:00, ale połóż się i prześpij jeszcze, zostanę z tobą.
Uśmiechnęłam się, ufając mu. Realny Louis dotrzymuje słowa. Kocha mnie, a ja go. Miłość bezwarunkowa.
Położyłam się, a on obok, oplatając mnie swoim ciałem. Zamknęłam oczy, ulatniając się...
***
 
Słońce wpadało do środka, okalając swoimi promieniami moją twarz. Raziło mimo zamkniętych powiek. Wyprostowałam ręce, rozciągając mięśnie. Przekręciłam się na plecy, otwierając oczy. Biały sufit. Wychyliłam się za łóżko spoglądając w dół drewniane panele.
- Co robisz mała ?
Rozbawiony głos bruneta doszedł do uszu. Obdarzyłam go spojrzeniem i uśmiechem, wlepiając wzrok z powrotem w sufit. Jest fascynujący, biały. Czuje się jak w transie... właściwie to  nie wiem co robię....
- Co tam widzisz ?
- Nic, ale jest ciekawszy od podłogi.
Wow... to jest głębokie...
- Ale nie ciekawszy ode mnie ?
- Nie.
Zatonęłam w niebieskich tęczówkach, czując mrowienie w podbrzuszu. Jej pożądam go... tak nagle i właśnie tutaj. Co on ze mną robi ? Pomyślę o tym później. Wspięłam mu się na kolana, obdarzając jego usta pocałunkiem. Jedno muśnięcie przerodziło się w taniec namiętności.
jego język dokładnie badał moje usta, nie pomijając żadnego zakątka. Wplotłam swoje dłonie w jego włosy, bawiąc się nimi. Są takie miękkie, przyjemne w dotyku. Jego ręce oplotły moją talię, zjeżdżając w dół. Kciukiem zaczepił gumkę czarnych, koronkowych majtek, pociągając ją do siebie. Uśmiechnął się przez pocałunek, wodząc drugą ręką do koronkowego stanika. Zsunął z mojego ramiona jedno ramiączko, przygryzając zębami skórę.
- Powinniśmy wziąć prysznic.
Co ? Ale teraz ? Kiedy ja mam ochotę na seks ?
-No już idziemy.
Podniósł się ze mną na rękach i zaniósł do łazienki. Ostrożnie postawił mnie na ziemi, odkręcając wodę. Hmm... wspomniany duży prysznic. Uśmiech mimowolnie ni z owego powodu rozciągnął się na moich ustach.
- Muszę cię rozebrać.
Przybliżał się do mnie stawiając wolne, seksowne kroki. O rany... on jest piękny. Podsadził mnie na czarny, granitowy blat, grymasząc pod nosem.
- Co się stało ?
- Mam obolały kręgosłup.
Opsss... nie wiem dlaczego.
Zaczął kreślić ścieżkę pocałunków od lewego ramienia do prawego, rozpinając zapięcie biustonoszu. Ciepła fala zalała moje ciało, dopełniając pożądanie. Chwile później nie miałam już swoich majtek. Całował zawzięcie i rozkosznie. Mmmm...
- Chcę cię...
Wysapał między pocałunkami. Jego nabrzmiała erekcja, ocierała się o mnie, powodując ciche jęknięcia. Nie wiem kiedy, nie wiem jak, ale jest we mnie. Porusza się wolno, chłonąc przyjemność z każdego pchnięcia. Zatrzymał się na chwilę, zataczając biodrami kółka. Spycha mnie na krawędź przepaści, przepaści przyjemności. Zacisnęłam dłonie na jego ramionach doznając spełnienia. On chwilę po mnie doszedł. Nasze ciężkie oddechy zgrywały się ze sobą, a gorąca para wypełniała pomieszczenie.
- Cóż za wspaniały poranek....
Wymruczał do mojego ucha budząc dreszcze. Wspaniały poranek...
***
 
- Podczas sztormu cumy się zerwały i jesteśmy gdzieś kawałek od brzegu.
- Widzę.
Wszędzie woda, spokojna. Nie widać lądu.
- Możemy płynąć, chodź do mnie.
Stanęłam, jak poprzedniego dnia przed Louisem, trzymając stery. Pędziliśmy goniąc za słońcem. Sunąc gładko i szybko po wodzie. Wiatr we włosach. Yeeaa, jak cudownie.
 
***
- Niespodzianka !!!
- Co ?!..
 

sobota, 4 stycznia 2014

Louis cz.31 "Proszę... Louieh proszę... Zawiodłeś"


"Proszę... Louieh proszę... Zawiodłeś"

Złapałam metalowej poręczy, podciągając się i wchodząc na pokład. Upadłam przyciskając policzek do twardej drewnianej podłogi i zamknęłam na chwilę oczy. Po chwili poderwałam się, stając na równe nogi. Zostawiłam go tam, w lodowatej wodzie. To Brutalne. Brutalne... to słowo cały czas odbijało się w mojej głowie. Podbiegłam dalej, do krawędzi. Uklęknęłam na kolana i złapałam za linę z Louisem. Ciężki. Zaczęłam ciągnąć, ale nawet nie drgnęła, a ja bardziej zsuwałam się do wody. Szybko podążałam wzrokiem po kadłubie, patrząc gdzie jest jej drugi koniec. Barierka po prawej stronie. Odwiązałam go szybko, przekładając przez poręcz i sama się do niego przywiązując. Zaparłam się o jedną z metalowych rurek i zaczęłam ciągnąć. Udało się, trochę drgnęło. Włożyłam w to resztki swoich sił i wciągnęła, jego ciał na pokład. Jest nie przytomny, ale gdyby był, ból mógłby okazać się nie do zniesienia. Za pewne będzie czuł go potem. Poobijałam go. Odwiązałam od niego sznur z szorstkiej włókniny i o dziwo udało mi się go podnieść. Zarzuciłam sobie jego ramię na swoją szyję i oplotłam go w pasie. Wolnym i trudnym dla mojej kostki krokiem szłam do środka katamarany. Rzuciłam go na łóżku, widząc w jakim jest stanie. Rozebrałam go szybko do bielizny owijając w pościel. Zdjęłam jego mokry sweter ze swojego ciała i położyłam się obok niego, mocno przytulając. Oplotłam go niczym bluszcz, głaskając po włosach. Mimo, że sama byłam prawie jak kostka lodu, starałam się go ogrzać ciepłem swojego ciała. Podobno my go nie czujemy, ale ono jest najsilniejsze....

Minęło sporo czasu, kilkanaście, kilkadziesiąt minut. Chłopak wydawał się oddychać normalnie, ale wciąż był nie przytomny i zimny. Wstałam z łóżka, przykrywając go szczelnie kołdrą i szybki, bolesnym krokiem podążyłam do łazienki. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, białe ściany kontrastowały z czarnym wyposażeniem. Szeroki z grubego granitu blat idealnie zlewał się z czarnym kamiennym zlewem. Otworzyłam jedną, jedyną w tym pomieszczeniu szafkę, namierzając swój cel. Napełniłam miskę gorącą wodą i wzięłam pod pachę ręcznik z idealnie ułożonego stosu tuż obok prysznica. Zilustrowałam kabinę, która wzbudził we mnie ciekawość. Brodzik nie był zwyczajny, nie był biały, także był czarny, ale to nie to. Nie był płytki, był głęboki i długi. Mogłabym się w nim cała rozłożyć, leżąc w gorącej wodzie i mając swobodnie wyprostowane nogi. Szklane drzwiczki, były matowe, nie dając podglądaczą żadnej satysfakcji. Podoba mi się. Mogłabym tu... Nie. Pokręciłam głową ganiąc siebie w myśli. Opuściłam łazienkę, wchodząc do salonu. Ustawiłam naczynie z wodą przy łóżku, siadając na jego krawędzi i odkryłam Louisa. Zmoczyłam ręcznik i delikatnie obmywałam jego klatkę piersiową, ogrzewając jednocześnie. Powędrowałam w górę, przez szyję do szczęki i czoła. Była na nim rozmazana krew. Od czego ? Skąd ? Wytarłam ją, przeczesując mokre włosy i szukając jej źródła. Znalezienie rany nie okazało się trudne, ale wyglądało okropnie. Skrywane wysoko na czole, pod warstwą włosów rozcięcie, przyprawiało mnie o ból. Właśnie czułam ból widząc to. Podreptałam szybko do kuchni, przeczesując wszystkie szafki po kolei. Rozsuwałam szuflady jedna po drugiej, nie dbając o ich zasunięcie. Gdzieś musi mieć tu apteczkę. Wróciłam do łazienki, otwierając wspomnianą szafkę. Nie ma. Otworzyłam szufladę zaraz pod nią, pokładając w niej nadzieje. Jest. Wyciągnęłam szybko gazę, wodę utlenioną i plaster... Zajęłam się tą raną, sycząc za Louisa, kiedy przemywałam ją. To jest dziwne. Nakleiłam starannie plaster, który szybko zaczął nasiąkać krwią. Zamoczyłam ponownie ręcznik, rozkładając go na jego torsie. Położyłam się obok niego oplatając swoim ciałem. Co jakiś czas namaczałam materiał, by był ciepły....
***
3:30 chłopak nadal nieprzytomny. Boje się. Boje się o niego. Mój przyszły mąż. Mój, tylko mój. Nie zamierzam się nim dzielić. Głaskałam jego wilgotne, ale nadal miękkie włosy, nucąc cicho piosenkę. Nie postrzeżenie słowa zaczęły wydostawać się z moich ust, a moja podświadomość stała w koncie zwijając się ze śmiechu. Tak, dobrze, że mnie nie słyszy. Prawdopodobnie, gdyby usłyszał mój śpiew uciekłby, nie chcąc już mnie.
- Louis obudź się już, proszę.
Mój głos był cichy i ochrypły, bardzo ochrypły.
- Proszę, Louieh.
Położyłam głowę na jego lewej piersi, na sercu i przykryłam nas kołdrą.
- Proszę.
Szept uleciał z moich wyschniętych ust, a słone łzy bezsilności,
 biegnące po policzkach, wypełniły je, nadając słony posmak. Zmrużyłam oczy, nie kontrolowanie zasypiając....

***
 
Oderwałam szybko policzek od jego skóry, wyrywając się ze snu. Usiadłam prosto szybko oddychając. Być może coś mi się śniło, nie wiem. Spoglądam na zegarek 4:15. Spałam chwilę. Mała lampka w kącie wciąż się świeci, rzucając swoją poświatę na łóżko i na nas. Jacht wciąż się kołysze, sztorm trwa. Nie przyjemne uczucie w moim żołądku jest nieodczuwalne, jak wcześniej. Jednak drżę. Moje ciało drży. Adrenalina opadła, a wszystkie nerwy, przeżycia i strach kumulują się we mnie, wypełniając każdy zakamarek mnie.
- Louieh proszę obudź się.
Znowu płaczę, to męczy już nawet mnie. Nie chcę płakać. Szlocham cicho w jego szyję, tuląc się do niego.
- Proszę....
- O co prosisz maleńka ?
Podnoszę się, słysząc jego słaby, ale radosny głos.
- Louieh.- chrypię.
Wybucham jeszcze większym płaczem, opadając w jego ramiona.
- Ćśś....maleńka.
- Bałam się, zostawiłeś mnie. Szukałam. Byłeś zimny. Nie ruszałeś się....
Każde słowo przerywał mój szloch, a ja nie potrafiłam złożyć jednego zdania.
- Ćśś.... nie myśl teraz o tym.
Jego szept był uspokajający. Jak lekarstwo na całe zło. Zatapiałam się w jego ramionach, kiedy on mocno mnie do siebie przyciskał, zatapiając nos w moich włosach. Podniosłam się lekko, składając na jego ustach szybki, czuły, delikatny pocałunek. Ponownie opadłam, zamykając oczy.
- Nie zostawiaj mnie tutaj samej dzisiaj... proszę.
Błagałam, nie chcąc, by podczas gdy ja zasnę, wychodził na zewnątrz. Jest do tego zdolny.
- Nie zostawię. Obiecuję...
Odetchnęłam, całując jego szyję.
- Kocham cię maleńka. Aniele.
- A ja ciebie mały.
Spokojna, wyczuwałam jak jego oddech zamienia się na senny, a organizm zapada w sen. Bezpieczeństwo. Byliśmy bezpieczni. Udałam się w jego ślady, pozwalając, by Morfeusz oprowadził mnie po swojej krainie.

***
 
- Nie proszę ! Nie !
Krzyczałam przerażona, widząc Louisa na przodzie Katamarany. Obiecał. Obiecał, że mnie nie zostawi tej nocy. Czułam nienawiść do jego osoby, przepełnioną bólem. Zawiódł...

 
Louis dupo zawiodłeś Heyley....